Czwartek, 21 listopada
Imieniny: Janusza, Konrada
Czytających: 2004
Zalogowanych: 0
Niezalogowany
Rejestracja | Zaloguj

kraj: Mirosław Sośnicki na wspomnienie tego dnia sprzed 29 lat

Poniedziałek, 13 grudnia 2010, 10:58
Aktualizacja: 16:14
Autor: KO
kraj: Mirosław Sośnicki na wspomnienie tego dnia sprzed 29 lat
Fot. użyczone
Na mocy uchwały Rady Państwa z 12 grudnia 1981 r. dokładnie 29 lat temu wprowadzono w Polsce stan wojenny. W Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, w innej rzeczywistości, w innej epoce. Specjalnie dla naszych Czytelników Mirosław Sośnicki, pisarz, poseł na Sejm I kadencji, który 13 grudnia 1981 r. został internowany, wybrał fragment swojej powieści „Astrachowka” – „Odwiedziny w więzieniu”.

Mirosław Sośnicki urodził się w Giżycku, ale w Świdnicy dorastał i ukończył liceum. W 1980 r. związał się z Solidarnością i współtworzył "Niezależne Słowo", wydawane na terenie województwa wałbrzyskiego. W stanie wojennym był internowany od 13 grudnia 1981 r. do 25 marca 1982 r. – najpierw w Strzeblinku, później w więzieniu w Kamiennej Górze. Po latach napisał „Astrachowkę”, jak sam mówi: w której porucznik SB i opozycjonista toczą bój o swoje życie. To bardziej opowieść o miłości niż o polityce”.

Oto fragment tej powieści - ”Odwiedziny w więzieniu”, który specjalnie na dziś wybrał dla naszych Internautów sam autor:


Wtedy przywiozła mu pukiel włosów. Chciała tak bardzo dać coś od siebie. Wzięła ze sobą kilka zdjęć. Swoich, swoich z dziećmi. Jej i jego. Ich z dziećmi. Nie wiedziała, które ma mu dać. Pamięta, z jaką radością otwierała kopertę z pieczątką „ocenzurowano”. Domyślała się, że to list od niego. I nie myliła się. W liście był tylko adres i malutki dopisek: „Nie jest tutaj tak źle, jest ciepło, czasami nawet gorąco”. Wiedziała doskonale, co ten dopisek oznacza. Mimo że trzeba było przejechać ponad pięćset kilometrów, postanowiła wyruszyć natychmiast.

Dzieci zostawiła teściom i nie przejmując się tym, że następnego dnia jest sylwester, wsiadła do nocnego pociągu. Miała ze sobą wypchaną torbę. Dostała wcześniej kartki i wykupiła przydział mięsa na cały miesiąc. Smażyła kotlety, piekła kiełbasę i robiła sałatkę jarzynową. Taką, jaką lubi, z małą ilością majonezu i zieloną pietruszką na wierzchu. Wiozła mu też ich miesięczny przydział papierosów. Na szczęście nie paliła i mogła mu dać i to, co jej przysługiwało.

Udało jej się znaleźć miejsce w pociągu i wzięła to za dobry znak. Modliła się, żeby tam był. Żeby go zobaczyć, dotknąć, uszczypnąć. Przekonać się, że żyje. Nie wiedziała, kiedy list został wysłany. Czy oni aby czegoś mu nie zrobili? Zobaczyć go. Usiąść przy nim. Żeby wziął jej dłonie w swoje i potrzymał trochę. Żeby zabrał ten strach, tę wielką bojaźń. I żeby jej powiedział, że wszystko będzie dobrze, że wróci. Może czekać nawet i sto lat, ale chce wiedzieć, że wróci.

W pociągu chciała napisać list. Na korytarzu paliło się światło i wpadało do przedziału. Trzymała w dłoni długopis. Nie wiedziała, od czego zacząć. Pamiętała każdy dzień jego nieobecności.

Co ma napisać? W ciągu dnia radzi sobie. Karolina do szkoły, Marek do przedszkola. Później trzeba dzieci odebrać. Obiad. Odrobić z Karoliną lekcje, a przy tym trzeba nasłuchiwać kroków na klatce schodowej. Często bez potrzeby otwierała drzwi, patrząc na schody. Czasami schodziła nawet z czwartego piętra na parter, aby się upewnić, że on nie nadchodzi. Później kolacja, potem trzeba położyć spać dzieci. I gdy zasną, można samej pójść do łóżka. I to jest najgorsza pora dnia. Ten czas przed zaśnięciem. Czas oszalałych myśli. Czas wyobrażania sobie, gdzie on jest i co oni z nim zrobili. Przez kilka pierwszych nocy wręcz bała się wejść do łóżka. A gdy się położyła, to uciekała z niego prawie w panice. Nie mogła znieść, że ona tu, w ciepłej pościeli, w nocnej koszuli, a on tam, nie wiadomo gdzie. Przesiadywała i przesypiała noce w fotelu. I dopiero gdy wpakowała Karolinę i Marka do łóżka, gdy się położyła między nimi, po wielu godzinach czuwania i nasłuchiwania, mogła zasnąć.

Tego mu nie napisze. Nie powie mu nigdy tego, że kilka dni temu, tuż przed zaśnięciem, pojawiła się myśl, że gdyby z nim coś takiego się zdarzyło, co zdarza się na wojnie, to zostaną jej dzieci. W każdym z nich jest on. Będzie je kochała tak, jak do tej pory i będzie kochała tak, jak kocha jego. Bała się wyobrazić sobie, jak by to miało wyglądać.

Och, już wie, co mu napisze. Wie także, co mu da. Zajrzała do kosmetyczki i ucieszyła się, że tam są. Małe srebrzyste nożyczki. Wzięła je w prawą rękę, drugą przytrzymała spory kosmyk włosów (z tyłu głowy za lewym uchem) i obcięła go. Włożyła włosy do koperty. Na kartce papieru napisała tylko: „W domu wszystko dobrze, mimo mrozu za oknem, w pokojach jest ciepło, czasami nawet gorąco”. Włożyła kartkę do koperty i zakleiła ją.

Rano wysiadła na dworcu w Gdańsku. Do Wejherowa dojechała podmiejską kolejką. Został jej ostatni odcinek. Niecałe dziesięć kilometrów. Tkwiła na przystanku autobusowym pełna rozpaczy. Jedyny autobus odszedł dwie godziny temu. Nie miała pieniędzy na taksówkę. Mróz prawie trzydziestostopniowy. Spytała o kierunek. Podniosła wyładowaną torbę, wtuliła głowę w ramiona i ruszyła przed siebie.

Szła po ledwo przetartej szosie, na której leżały skawalone bryły śniegu. Po godzinie marszu pomyślała, że powinna zawrócić. Nie przejdzie tylu kilometrów w taki mróz. Jeżeli skręci nogę, jeżeli się potknie, to aż strach pomyśleć, co się może stać. A przecież jest potrzebna. Jemu i dzieciom. Może jednak zawrócić, póki jeszcze nie jest za późno? Chyba nie da rady. Na drodze żadnego samochodu. Nie widać żadnego domu. Wokół zmrożony śnieg. Przeraźliwie pusto. I mróz coraz bardziej siarczysty. Zaczęła się modlić. Na drodze pojawił się traktor. Kierowca sam się zatrzymał. Pomógł jej wejść do środka kabiny. Nie pytając o nic, zawiózł pod samo więzienie.

Wielokrotnie musiała naciskać dzwonek, zanim ktoś podszedł do drzwi. W końcu strażnik odsunął szybkę judasza i zapytał:
- Jest zgoda na widzenie?
Co to znaczy „zgoda na widzenie”? O co ten człowiek pyta! Przyjechała tyle i teraz ta straszna zgoda na widzenie. Boże, ratuj!
- Przyjechałam z daleka - powiedziała po cichu.

Strażnikowi chyba zrobiło się jej żal. Otworzył drzwi i wpuścił do środka. Stała w małym korytarzu. Strażnik wziął jej dowód i zniknął za stalową kratą. Czekała długo. Im dłużej czekała, tym bardziej nabierała pewności, że go zobaczy. Żeby się tylko nie rozbeczała. Musi szybko wyjąć lusterko z torebki i poprawić się. Nie może jej przecież zobaczyć w takim nieładzie. Gdy chciała przypudrować policzki, pojawił się strażnik. Otworzył kratę i powiedział:
- Wejść!

Poderwała torbę z podłogi i poszła za strażnikiem. Wąskim korytarzykiem doszli do szerokiego korytarza. Szli korytarzem poprzedzielanym co jakiś czas solidną kratą. Strażnik otwierał furtki w kracie i tak doszli do końca. Strażnik zatrzymał się przed drzwiami. Otworzył je i wpuścił ją do środka.

Weszła i stanęła. Patrzyła i patrzyła. Po drugiej stronie siedział on. Patrzyła, jak się podnosi. Jak zdziwiony staje za stołem. Torba wyleciała jej z rąk. Podbiegła i nie bacząc na to, że dzieli ich stół, rzuciła mu się na szyję. Objęła mocno i zamiast powiedzieć coś dobrego, coś miłego, wybuchnęła głośnym płaczem. Jak ostatnia idiotka, jak kretynka, jak małe dziecko ryczała i ryczała. Potok łez zalewał jej policzki. Trzymała go z całej siły i szlochała. Tak głośno, że strażnik chyba nie wytrzymał i poszedł sobie. Przeszła na drugą stronę stołu, usiadła obok niego i powoli, powoli, powoli zaczęła się uspokajać. A gdy była w stanie cokolwiek powiedzieć, wyszeptała:
- Tak się cieszę - i znów się rozbeczała. Na szczęście płakała już trochę krócej, a gdy się uspokoiła, powiedziała:
- U dzieci dobrze, u mamy też. Wszyscy cię pozdrawiają.

Gdy chciał coś powiedzieć, nie wiadomo dlaczego ugryzła go mocno w ucho. Syknął z bólu i odruchowo podniósł rękę do bolącego miejsca.

- Żyjesz - powiedziała i ponownie wybuchnęła płaczem. Teraz dopiero te wszystkie myśli, które podszeptywały jej, że może już nigdy go nie zobaczyć, poszły sobie. Teraz dopiero uwierzyła. Otarła oczy i zobaczyła, że nie są sami. W rogu pomieszczenia siedział jakiś cywil i bezceremonialnie im się przyglądał. Poczuła, jak mąż objął ją mocno, jakby chciał ją przed nim zasłonić.

Do celi wszedł strażnik. Popatrzył na nią surowo i powiedział:
- Proszę usiąść po drugiej stronie stołu.
Przytuliła się mocniej do męża i udawała, że nie słyszy.
Strażnik powtórzył z naciskiem:
- Usiąść po drugiej stronie. Taki jest regulamin.

Nie wiedziała, co ma zrobić. Chciała zostać obok niego. Chciała być z nim. Czuła się upokorzona, poniżona i marzyła o tym, żeby tego strażnika piekło pochłonęło. I chciała, żeby jej mężczyzna zachował się tak, jak przystało na człowieka honoru. Żeby spoliczkował strażnika i wyrzucił go za drzwi. Spojrzała na męża i się przestraszyła. Nie widziała go takim wściekłym. Podnosił się, aby zmierzyć się ze strażnikiem. Przestraszyła się i czym prędzej usiadła po drugiej stronie stołu.

Wyciągnęła ręce i czekała, aż weźmie jej dłonie w swoje. Czuła jego ciepło. Patrzyła na jego twarz. Wyszczuplał. W brodzie zauważyła kilka siwych włosów. Przecież dopiero za kilka miesięcy będzie miał trzydzieści lat. Ale oczy. Oczy mu świeciły radośnie. Jego oczy mówiły to, co tak bardzo chciała usłyszeć.

Nie protestowała, kiedy strażnik oznajmił koniec widzenia. Nie protestowała, kiedy musiała wyłożyć wszystko z torby i kiedy strażnik razem z cywilem dotykali każdej rzeczy. Nie pozwolili, aby zostawiła sałatkę jarzynową. Słoik był szklany, a nic nie wolno podawać w szklanych opakowaniach. Poza tym, nie wiadomo, co ta taka sałatka zawiera. Kiedy poprosiła, aby mógł chociaż spróbować, strażnik wskazał stojący na półce blaszany talerz. Był zakurzony. Wyjęła chusteczkę z kieszeni i dokładnie wytarła talerz. Gdy uznała, że jest czysty, wyłożyła sałatkę. Będzie miał czym poczęstować kolegów w ten sylwestrowy wieczór. Spuściła oczy, gdy strażnik otworzył kopertę, w której był pukiel włosów. I widziała radość, z jaką mąż wziął kopertę. Nie zważając na strażnika i na wszędobylskiego cywila, podszedł do niej, objął mocno i pocałował.

Powrotną podroż miała dobrą. Więzienny samochód jechał do Gdańska. Wysadzili ją przy samym dworcu. Pociąg przeraźliwie pusty. Siedziała sama w przedziale. Mogła się wyspać. Nie zważała na to, że był sylwester, że zaraz zacząć się miał Nowy Rok. Nakryła się płaszczem i prawie natychmiast zasnęła.

Do domu przyjechała uśmiechnięta i zadowolona. Dzieciom powiedziała, że widziała tatę, że tacie urosła broda, że tata... Opowiadała i opowiadała, do późnego wieczora, do późnej nocy. Tata był tak realny, że prawie się o niego obijali.

Wtedy czekali na niego ponad pół roku. Gdy wrócił, było wielkie święto. Tyle radości może dać jeden człowiek. Tak bardzo się cieszyli. Jakby zaczynali życie od nowa. Po tygodniu zaczęła się domyślać, że nie dał za wygraną. Po miesiącu nabrała pewności. On nic nie mówił, ona o nic nie pytała. Przeżyli tak prawie rok. Teraz znowu go nie ma. Już trzeci dzień. Wtedy zawiadomili ją po dwóch tygodniach. Ile teraz ma czekać?

Twoja reakcja na artykuł?

0
0%
Cieszy
0
0%
Hahaha
0
0%
Nudzi
0
0%
Smuci
0
0%
Złości
0
0%
Przeraża

Ogłoszenia

Czytaj również

Copyright © 2002-2024 Highlander's Group