Czwartek, 21 listopada
Imieniny: Janusza, Konrada
Czytających: 2020
Zalogowanych: 0
Niezalogowany
Rejestracja | Zaloguj

Świdnica: Rodzicielskie certyfikaty i „karny jeżyk”

Poniedziałek, 17 stycznia 2011, 12:54
Aktualizacja: 12:57
Autor: Karolina Osińska
Świdnica: Rodzicielskie certyfikaty i „karny jeżyk”
Fot. Wiktor Bąkiewicz
Nie milkną głosy naszych Internautów w sprawie propozycji Doroty Zawadzkiej, Superniani, o której powiedziała ona na spotkaniu w Świdnicy. Chodzi o pomysł wprowadzenia certyfikatów na rodzicielstwo. Piszecie Państwo do nas w tej sprawie, zostawiacie pod tekstem komentarze. Postanowiliśmy więc z Dorotą Zawadzką na ten temat porozmawiać.

Emocje wzbudził tekst: Superniania w Świdnicy proponuje: certyfikaty na rodzicielstwo (piątek, 14 stycznia, godz. 18.52).

Dorota Zawadzka zasłynęła jako tytułowa bohaterka programu „Superniania”nadawanego przez TVN, w którym pomagała rodzicom w wychowywaniu ich pociech. Jest absolwentką psychologii na Uniwersytecie Warszawskim, pracowała jako wykładowca w katedrze psychologii rozwoju i psychologii wychowawczej. Współpracuje z fundacją Kidprotect.pl, gdzie wspiera akcję „Bicie jest głupie”, a także też m.in. z Krajowym Centrum Kompetencji, wspierając takie kampanie jak „Kocham nie biję” czy „Kocham reaguję”. Współpracuje również z Komitetem Ochrony Praw Dziecka. Jest ambasadorem akcji Cała Polska Czyta Dzieciom. Współpracuje z Rzecznikiem Praw Dziecka. Zasiada i aktywnie uczestniczy w kapitułach akcji Firma Przyjazna Mamie i Hotel Przyjazny Rodzinie. Jest też współautorką projektu „Bezpieczne media”. Napisała kilka książek poradnikowych.

* Świdniczka.com: O tych certyfikatach dla rodziców mówiła pani poważnie?

Dorota Zawadzka: - Ja zawsze o tym mówię poważnie. Ja zawsze o tym mówię poważnie, chociaż zdaję sobie sprawę, że to jest bardzo trudne do zrealizowania, dlatego że no nie wyobrażam sobie, jakby to mogło być przeprowadzone. Natomiast jestem zwolenniczką edukacji i w tej chwili też piszę program do tego przedmiotu, który się teoretycznie nazywa „wychowanie do życia w rodzinie”. I piszę program na godziny wychowawcze, żeby rozmawiać o tych sprawach. Żeby uczyć młodych ludzi na poziomie gimnazjów i liceów, co to jest odpowiedzialność. Nie tam sprawy seksu czy rozwoju biologicznego, oni się na przyrodzie czy na biologii tego nauczą, tylko o odpowiedzialności, o partnerstwie na poziomie domu, rodziny, na poziomie władz lokalnych, bo tutaj też jest po prostu jakaś czarna dziura. I na poziomie tego, że też jesteśmy odpowiedzialni za ten kraj, bo to rodzina ten kraj buduje, aż do takiego wychowania patriotycznego. Ja jestem patriotka. Moja mama mnie od małego prowadzała na wszystkie imprezy, śpiewałyśmy piosenki patriotyczne na 1 sierpnia, warszawianka z dziadka, pradziadka. I historia. Mama historyk. Ja mam zawsze flagę na balkonie w święta państwowe i dziwię się, że ludzie nie mają. O takich rzeczach też trzeba mówić, bo my mówimy tu o przemocy, o wychowaniu, ale my musimy też wychowywać do życia w społeczeństwie. Do życia w państwie, w Europie, w świecie.

Certyfikat na bycie dorosłym, to teoretycznie matura. Ale certyfikat na bycie odpowiedzialnym dorosłym? Nie rodzicem, bo rodzicem biologicznie jesteśmy w stanie zostać w okolicach trzynastego, czternastego roku życia. Ale bycie rodzicem odpowiedzialnym... papier na to. Szkoła dla rodziców „przed” planowaniem dziecka. Wiadomo, że u nas często są kłopoty z planowaniem dziecka, często się dzieci pojawiają jak taka gwiazdka z nieba. Ale warto na poziomie liceum takie kursy robić, bo wiadomo, że wszyscy będziemy rodzicami: wcześniej, później. Niewielki odsetek ludzi nie ma dzieci. Ale ta wiedza też im się przyda.

* Pytam o to dlatego, że kiedy relacjonowaliśmy Pani spotkanie z pedagogami, jeden z naszych Internautów napisał nam, że dzieci nie są własnością państwa, tylko są własnością rodziców.

- Sto procent racji. Oczywiście, że tak, nigdy w życiu nie powiedziałam, że dziecko jest własnością państwa. Ale to też nie tak. Dziecko nie jest własnością państwa, ale też nie jest własnością rodzica – o może tak, żeby było jasne. Na pewno większe prawo do dziecka ma rodzic niż państwo, ale na pewno dziecko nie jest własnością rodzica. Z jednego prostego powodu: gdyby było własnością rodziców, to rodzic byłby jego właścicielem, a tak nie jest. Bo gdyby był właścicielem, mógłby sprzedać, zamienić, oddać w leasing, zastawić, wynająć, tak samo jak możemy zrobić z każdą rzeczą, która jest naszą własnością. A tak z dzieckiem zrobić nie możemy. I oczywiście jest tak, że rodzic ma prawo wychowywać swoje dziecko w jakiś określony sposób. Ale ten sposób musi być zgodny z prawem kraju, w którym żyje. Musi być zgodny z czymś, co się nazywa dobrem społecznym i dobrem dziecka, dobrem człowieka, musi być zgodny z prawami człowieka i prawami dziecka, z prawami zwyczajowymi.

Była głośna sprawa w Polsce, kiedy Rom ożenił się z dwunasto- czy z trzynastolatką. No zgodnie z ich prawem teoretycznie mógł to zrobić, ale żyje na terytorium naszego państwa i u nas jest to karalne. To tak jakbyśmy powiedzieli, że gdyby Spartan do nas wprowadzić i by się urodziło dziecko niepełnosprawne, to mogliby zrzucać ze skały, bo oni zrzucali. Ale mieszkają u nas, sorry – nie mogą tego robić, gdyby ich w czasie i przestrzeni przenieść. Więc oczywiście rodzic do pewnego stopnia może podejmować decyzje, ale są pewne rzeczy, które są ustalone przez państwo i prawo. I ustalone jest, że dziecko w wieku sześciu lat teraz musi rozpocząć obowiązek szkolny i musi go rozpocząć. Oczywiście: rodzic może zdecydować, do jakiej pójdzie dziecko szkoły – prywatnej, społecznej, państwowej, katolickiej, albo może je uczyć w domu, bo też ma teraz takie prawo. Ale na przykład są szczepienia obowiązkowe. Na wszystkie inne można dziecka nie zaszczepić, ale jest kalendarz szczepień i to dziecko musi być na to zaszczepione z różnych powodów. Są pewne sprawy związane z tym, że rodzic ma pewne prawa w stosunku do dziecka, ale ma też pewne obowiązki. I oczywiście mama może uznać, że jest wegetarianką i jej dziecko też będzie wegetarianinem, tak jak ona chce, ale może się okazać, że na przykład ze względów zdrowotnych będzie musiała zmienić swoją filozofię, bo dziecko będzie musiało jeść mięso. I tak jest z tysiącem różnych rzeczy.

Oczywiście: rodzic ma pierwsze prawo, bo dom jest najważniejszy, rodzina jest najważniejsza, ale to jest tak, że w pewnym wieku dziecko mówi „nie” i ma prawo to powiedzieć. Mało tego, my mamy obowiązek jako rodzice nauczyć nasze dziecko mówienia „nie”, bo są takie sytuacje, w których dziecko musi dorosłemu powiedzieć „nie”. Na przykład, kiedy obcy dorosły mówi: „chodź ze mną”, albo „dotknę cię tutaj”, albo „pokaż mi, czy masz majteczki”, albo „zrób coś złego”. I dziecko musi umieć powiedzieć „nie”, a my tego nie uczymy dzieci. Nasze dzieci są uczone tego, że żadnemu dorosłemu nie można powiedzieć „nie”. Ani pani w szkole, ani panu woźnemu, ani policjantowi... Możesz powiedzieć „nie”! Są takie sytuacje, kiedy musisz to zrobić. A jak ja mówię rodzicom, to „jak to, dziecko zawsze musi robić to, co dorosły mówi”. Nieprawda.

Pani pytała o to, czy dziecko jest własnością, ja nie zgadzam się z tym. No to teraz ja mam pytanie: czy ci rodzice z ręką na sercu mogą powiedzieć, że interesują się tym, co się dzieje w przedszkolach? Być może. A co się dzieje w szkołach? Kto z nich jest w trójce klasowej, kto chodzi regularnie na zebrania? Kto pyta nauczyciela? Kto walczy o prawa dziecka? Kto angażuje się w życie dzieci? Ja teraz taki spot reklamowy będę robiła – o dwudziestej drugiej, żeby latał w telewizji z takim pytaniem: „A czy Ty wiesz, gdzie jest teraz Twoje dziecko?”. Oni nie wiedzą, gdzie są ich dzieci. Więc niech nie mówią mi niektórzy z nich, że: „o, państwo się martwi”. No tak, bo jak oni się nie martwią, to na miłość Boską, ktoś musi się martwić. Absolutnie ja nie twierdzę, że państwo ma ingerować w życie rodziny, bo to nie o to chodzi. Tylko musi pilnować, żeby ta rodzina robiła rzeczy, które nie szkodzą dziecku. Po prostu, jeżeli rodzic sobie wymyśli, że on nie będzie miał ogrzewania w domu i że nie będzie jadł posiłków, bo energia z piramidy go karmi – bo są przecież tacy... Bóg z nim, niech sobie tak robi. Ale dziecku nie wolno, on nie może tego robić swojemu dziecku i państwo musi o to zadbać, no niestety. Ktoś musi. Czy gdyby Pani zobaczyła na przykład na ulicy faceta bosego, który idzie zimą, bez czapki. Mogłaby się Pani o niego zatroszczyć, ale niekoniecznie. Ale gdyby z nim było dziecko: bose, bez czapki, to ja bym zareagowała. I nie interesuje mnie, że on ma taką filozofię, bo jego grzeje wewnętrzne światło.

Państwo jest pewnym nadzorcą, czasem dobrym, czasem niedobrym, nam się pewne rzeczy podobają, a inne nie podobają. Oczywiście, że tak jest. Ale wie Pani, to jest trochę jak z kodeksem drogowym. No co z tego, że są mandaty wyznaczone? Ja się mandatów nie boję, bo ja przestrzegam przepisów. Niech sobie to będzie. Tak samo, jak nie martwię się, że za zabójstwo jest dwadzieścia pięć lat dla mordercy. I bardzo dobrze – mnie to nie dotyka o tyle, że mnie to nie dotyka. Nie można by żadnego kodeksy wymyślić, gdybyśmy tak myśleli. Kiedyś, kiedy rozmawialiśmy o ustawie, ktoś powiedział: „No tak, ale teraz będzie można przyjść do domu, jak pani będzie wkładała czopka w pupę dziecku i dziecko się będzie darło: 'Mamusiu, nie, bo mnie boli!' i ktoś usłyszy, to wezwie policję”. Bo teoretycznie teraz ustawa dopuszcza takie rzeczy. No i co w związku z tym? Przyjdzie policjant i ja mu powiem, co się działo i dziecko mu powie. A on powie: „bo mieliśmy zgłoszenie”. Okey, ja nie mam nic sobie do zarzucenia, więc dlaczego mam się bać władzy i państwa? Nie mam nic na sumieniu. A jakbym miała... Dlatego zawsze mnie to zastanawia: dlaczego tak bardzo protestują ci, którzy protestują przeciwko zakazowi bicia dzieci. Gdyby nie bili dzieci, nie protestowaliby, bo ich by to nie dotyczyło po prostu. Skoro tak protestują, znaczy: być może ich dotyczy, a jak ich dotyczy, to nie są dobrymi rodzicami.

* Na koniec pytanie bardziej na luzie: opatentowała Pani „karnego jeżyka”?

- Nie, bo to nie jest żaden patent. Dlatego, że oryginał „Superniani” jest wymyślony przez brytyjską nianię, Jo Frost. Format się nazywa „Super Nanny”, ona jest guru brytyjskich, amerykańskich i australijskich niań, ona sprzedała ten format do dwunastu krajów świata, ja jestem jedną z dwunastu narodowych Superniań, jedną jedyną z wykształceniem kierunkowym, co zresztą musieli zatwierdzić w Londynie, bo żadna z nich nie jest wykształcona kierunkowo. Oni musieli dać zgodę na to, żeby fachowiec, typu psycholog, się tym zajmował. To są nianie albo aktorki. Nie jestem ani najstarsza, bo Brazylijka jest najstarsza, koło sześćdziesiątki, ani najgrubsza, bo również Rosjanka jest taka dosyć przy sobie. Miałyśmy w tym roku się spotkać, bo było dziesięciolecie Channel 4, to oni sprzedali ten format. W Cannes nawet był pomysł, żebyśmy się spotkały, rozmowy się toczyły, ale nie wyszło.

Ja swego czasu z Jo Frost mailowałam na ten temat. To nie jest jej wymysł, bo ten „naughtiest tool”, czyli „karny stolik” to jest wymysł psychologów. U nas się to kiedyś „kątem” nazywało. Tylko, że u nas to było za karę, a tak naprawdę to nie jest kara. Karny jeżyk nie jest karą, on się tak nazwał zupełnie przypadkowo. Teraz opowiem, skąd się wziął jeżyk w ogóle. Bo miało to być tak, jak jest to w oryginale, miejsce odosobnienia: „pójdź, przemyśl, ty ochłoniesz, ja ochłonę”. Bo to jest czas wyciszenia tak naprawdę. To nie jest kara - „idź się uspokój i matce też się przestaną trząść ręce i cię nie zabije w międzyczasie”. I oni chcieli, żeby to był stołek. Ja powiedziałam, że absolutnie nie, bo jak już mamy na tym posadzić dziecko i ono ma tam siedzieć, to ono ma mieć wygodnie. I proszę mi przywieźć poduszkę. Kierowniczka produkcji mówi: „Skąd ja ci teraz wezmę poduszkę”. Ja na to: „Nie wiem, jedź do Ikei, tam są takie poduszki: biedronki, misie”. I jedyna, która była tego dnia, to był jeż. I oni tego jeża kupili. I ten jeż został napompowany tym takim plastikiem w środku i w ogóle nie był do siedzenia, bo ten plastik tak gruchotał, trzeszczał, to była taka sztywna poduszka plastikowa. Ja mówię: „nie, wyciągamy to i wsadzamy tam taką zwykłą, pierzastą poduszkę, to ma być taki misiek”. Ale wiecie co było na początku? Myśmy jeździli do Ikei kupować te karne jeżyki i był taki napis: „Towar chwilowo niedostępny, proszę zapytać sprzedawcę”. A w tej chwili w ogóle jest nie do kupienia. Znajomy do mnie mówi: „Ty weź napisz do tego Szweda, niech on to zrobi, a ty to w Polsce sprzedawaj”. Może jest to pomysł na biznes? Ostatnio byli u mnie panowie, którzy przynieśli elektroniczną deseczkę, ze światłami: żółte, czerwone, zielone. Sadza się na tym dziecko, tam jest takie miejsce na dupkę. Nastawia się czas: trzy minuty, pięć minut, sześć minut i tak do dziesięciu. I jak dziecko się podnosi, to wyje alarm. A jak dziecko wysiedzi, to muzyczka się uruchamia. No niekoniecznie mi się to podoba. Ja im powiedziałam, że nie, absolutnie mi się to nie podoba. Ktoś wpadł na pomysł, że może ja bym to zareklamowała. A to zupełnie nie o to chodzi.

Potem zresztą, jak zabrakło tych jeżyków, to mieliśmy raz biedronkę, raz kotka. I tak wszyscy na to mówili „karny jeżyk”. Kiedyś mieliśmy żabkę i ja mówię: „I posadziłaś dziecko na tym karnym jeżyku”, a producentka: „Przecież mamy żabkę w tym odcinku!”. No dobra: żabka - „karny jeżyk” i tak już zostało.

Ja teraz w związku z tym jeżem, który do mnie przylgnął nawiązałam kontakt z fundacją Igliwia, to jest ten pan, który jeże leczy. Będę wspierać go finansowo, bo on pieniędzy nie ma. Jak już pójść, to w tym kierunku.

* Dziękuję bardzo za rozmowę.

***
Zobacz także: Tańce z Supernianią i Rzecznikiem Praw Dziecka (sobota, 15 stycznia, godz. 14.49).

Twoja reakcja na artykuł?

0
0%
Cieszy
0
0%
Hahaha
0
0%
Nudzi
0
0%
Smuci
0
0%
Złości
0
0%
Przeraża

Ogłoszenia

Czytaj również

Copyright © 2002-2024 Highlander's Group