Gdy podeszliśmy o godz. 20.45 w pobliże mostu kolejowego nad Bystrzycą, na którym usadowił się szaleniec, usłyszeliśmy od niego: „Kto chce pierwszy zginąć?”. Świdniczanin o imieniu Wojciech wymachiwał sporym nożem. Kilkanaście metrów przed nim stał szynobus, a w nim zdezorientowani i przestraszeni podróżni. Pojawiło się też kilkoro gapiów, ale znajomi Wojtka (jak nazywają go policjanci, którym jest on już dobrze znany) odganiają ich.
Na miejscu pojawiło się zabezpieczające akcję pogotowie, przyjechała też straż miejska, policyjni negocjatorzy i kilkunastu innych mundurowych. Droga ucieczki Wojtka została odcięta z każdej strony. On tymczasem wybrał strategiczne miejsce – za barierką mostu. Nikt nie mógł podejść bliżej, bo mężczyzna wymachiwał nożem i groził, że skoczy z mostu.
Negocjacje trwały i trwały. Wojtek zapowiedział, że nie zejdzie, bo trafi na „dołek” (czyli policyjny areszt). Ale dlaczego w ogóle tu wszedł? Dlaczego biegał z nożem? On sam krzyczał do policjantów, że nie zrobił nikomu krzywdy i że nie miał takiego zamiaru. Ale jego czyny wyraźnie temu przeczyły. Wojtek momentami wyzywał funkcjonariuszy na pojedynek, używał wobec nich słów obelżywych, machał w ich stronę nożem i zamachiwał się, jakby chciał w nich nim rzucić.
A w szał wpadł z powodu nieszczęśliwej miłości. „Ja tak ją kochałem!” szlochał siedząc na barierce mostu po godz. 22. Wybranka jego serca, młoda dziewczyna, była wcześniej na miejscu zdarzenia, ale też nie przemówiła mu do rozsądku. Nie przemówił również wujek Wojtka, który za zgodą policji prowadził z desperatem przez jakiś czas negocjacje.
Około godz. 23 szaleniec postawił żądanie: chce porozmawiać z lekarzem. W negocjacje włączyła się załoga karetki. Ale Wojtek nie uwierzył, że nie trafi na „dołek”.
Szynobus został wycofany do stacji Świdnica Miasto. Na przejazd czekały kolejne pociągi. „Minuta postoju pociągu to osiem złotych” - usłyszeliśmy od jednego z policjantów, który kontaktował się chwilę wcześniej z PKP. Szynobus w Kłodzku powinien być o godz. 21.40.
Wojtek nie po raz pierwszy narobił kłopotu świdnickim służbom. Dzień wcześniej też zrobił awanturę. I na „dołek” trafił. Awanturę zrobił też miesiąc wcześniej. Ale do tej pory negocjacje z nim trwały najwyżej dwie godziny. Wczoraj było inaczej. W pościg za uzbrojonym w nóż mężczyzną policja ruszyła ok. godz. 19.50 w rejonie ul. Pionierów. „Widzieliśmy faceta, który biegł z nożem koło skate parku” - mówią nam młodzi świadkowie wczorajszych wydarzeń.
„Myślicie, że zejdę? To się mylicie, ciepło się ubierzcie” - krzyczał Wojtek balansując na barierce mostu. „Płacą wam za takie stanie? Po co tu przyszliście?” - prowokował policjantów. „A co, ja nie mogę mieć noża? Wy mi groziliście, to co: ja nie mogę grozić? - pytał. Momentami wydawało się, że już schodzi z mostu. Podchodził kilka kroków w stronę negocjatorów, po czym znów wracał na środek mostu. Czasem udawał, że ucieka w drugą stronę. Od czasu do czasu demonstracyjnie przekładał nogi przez barierkę i wykonywał ruchy, jakby chciał skoczyć. A przy tym wygrażał naokoło nożem. Wydawało się, że nieźle się bawi całą sytuacją.
Ostatecznie o godz. 1.15 Wojtek poddał się. Negocjatorzy zmusili go do zejścia i oddania się w ręce policji. Pogotowie przewiozło go na badania, skąd trafił na oddział psychiatryczny wałbrzyskiego szpitala.
Koszty akcji, opóźnienia kolejowe będą dopiero szacowane.
