- Macie ochotę na kabaret?
- Nieeee!!!!
- Zawsze się ktoś znajdzie.
Zaczęło się od ZUS-u i Mandaryny – i już było wesoło. Pan Igor, „Pan Mariolka” z radości odśpiewał kilka przebojów Feela, a pan Robert zapewnił: - Jak chcecie zaprosić Feela, zaproście najpierw Igora, on jest tańszy, a w pojedynkę zaśpiewa wam nawet duety.
Nie potrzebują skeczy. Opowiadają, jak tankowali na stacji benzynowej, a ludzie pokładają się ze śmiechu. Dalej były reklamy różnych środków, kioski i wydawanie reszty, Lotto, „Klan”... w rezultacie przywitali się po 40 minutach, ale chyba nikt się w tym czasie nie nudził. Było ich w sumie czterech, kucharz, weterynarz, aktor i instruktor teatralny, a piąty siedział na balkonie. Skecze wywoływały salwy śmiechu, często balansując na granicy dobrego smaku, ale rzadko ją przekraczając. Spotkanie po latach, lekarz i Rocky, rewelacyjny profesor, kierowca i myjący szyby, ojciec i synowie przed pogrzebem...
Podobno świdnicka publiczność ma dobrą opinię w środowisku kabaretowym. Przynajmniej przyjeżdżające kabarety tak twierdzą. I też potrafiła powiedzieć coś do śmiechu, a nikt jej za to nie płacił... A zainteresowanie było tak duże, że biletów zabrakło i trzeba było zorganizować jeszcze jeden występ, o 20.00.