To była najtrudniejsza wyprawa naszego życia – mówi pani Maria Skiślewicz, która prowadzi zespół. - Były cudowne chwile i, oczywiście, pewne minusy – na przykład ciągłe zmiany planów ze strony organizatora. Na Karaibach było przepięknie. - Czy spotkali słynnych piratów? – Tak, w formie posągów.
Pierwszy koncert, nad morzem, był bardzo pozytywnym przeżyciem: ciepła woda, wyspy, pełnia księżyca, potem nocleg na hamakach pod palmami. W stolicy, Caracas, było już trudno, ogromne miasto, morderczy upał, ciężkie ludowe stroje. Na szczęście nikt nie zemdlał, ale zdarzały się nieoczekiwane wypadki. – Ugryzła mnie małpa – mówi Magda. – To było w parku, małpy dokarmiane przez turystów nie bały się ludzi i kiedy jedna zobaczyła, że mam coś do picia, zeskoczyła z drzewa, chciała mi to zabrać i siłowała się ze mną.
Bardzo się spodobali. Witano ich biało-czerwonymi flagami i okrzykami: „Viva Polonia!”. Ludzie byli mile zaskoczeni krakowiakiem i mazurkiem. – Byliśmy tam europejską perełką – cieszy się pani Maria. – Oprócz nas Europę reprezentował tylko zespół z Rumunii. - Marta Wudniak została Miss Festiwalu. Dali w sumie w obu miejscach 14 koncertów, w tym wiele w szkołach, także resocjalizujących. Widzowie, zafascynowani strojami, prosili o autografy.
– Poznaliśmy życie mieszkańców z dobrej i złej strony – mówi pani Maria. – W całej Wenezueli nie znajdzie się domu bez krat, które mają strzec przed włamaniem czy napadem. Są w każdym oknie. Slumsy budzą grozę. Na festiwalu panowała bardzo sympatyczna atmosfera, zespoły zaprzyjaźniały się pomiędzy sobą, ale autokar, który nas woził i miał otwarte wszystkie drzwi z powodu upału, na postojach musiał je zamykać dla bezpieczeństwa. Niejeden raz słyszeliśmy strzały i niczym VIP-y podróżowaliśmy w eskorcie policji – dwóch funkcjonariuszy w aucie przed nami i dwóch za nami, pierwszeństwo na skrzyżowaniach... Tam rząd jest niemal dyktatorski.
- Było inaczej niż w Meksyku. Tamten kraj wydawał się znacznie bogatszy i organizacja była świetna, ale jeśli chodzi o krajobrazy – to tylko Wenezuela. Zwiedziliśmy deltę Orinoko, rzeki wpływają tam w siebie nie tracąc koloru.
– Nauczyłem się kilku słów: „żelazko”, „pralka”, „deszcz” i „wodospad”. I „jedzenie”. – mówi Tymoteusz. W Wenezueli mają kuchnię zupełnie inną niż nasza. Kurczak, ryż i smażone banany. Trzy razy dziennie.
Dobre strony: - Niektóre dziewczyny zakochały się w Kolumbijczykach – mówi Magda. – Na przykład ja. On też należał do zespołu muzycznego i grał na bębenku.
Dalsze plany międzykontynentalnych wojaży? - Zaprzyjaźniliśmy się z Kolumbią i Argentyną. Do Kolumbii nie pojedziemy na pewno, bo tam bardzo niebezpiecznie, ale o Argentynie myślimy poważnie. Kiedy? Być może za rok, też w grudniu. – stwierdza pani Maria. – Jesteśmy dumni i szczęśliwi, że mogliśmy reprezentować Polskę w Wenezueli i że były zaproszenia.