Wtorek, 3 grudnia
Imieniny: Franciszka, Ksawerego
Czytających: 1267
Zalogowanych: 1
Niezalogowany
Rejestracja | Zaloguj

Świdnica: Krzysztof Wielicki w Klubie Bolko

Niedziela, 18 października 2009, 13:21
Aktualizacja: 13:33
Autor: MaS
Świdnica: Krzysztof Wielicki w Klubie Bolko
Fot. Wiktor Bąkiewicz
Ukoronowaniem ostatniego wieczora Dni Gór było spotkanie z jednym z największych żyjących polskich himalaistów. Krzysztof Wielicki, jeden z „Lodowych Wojowników”, który wspinał się na ośmiotysięczniki z Wandą Rutkiewicz, Andrzejem Zawadą i Jerzym Kukuczką, w fascynujący i pełen humoru sposób opowiadał o swoich wyprawach.

Tego wieczora w Klubie Bolko trudno było o wolne krzesło. Jako pierwsza wystąpiła Anna Maliszewska, czytając fragmenty swojej książki "Życie z Zawadą", między innymi historię płaszcza, dzięki któremu poznała swego przyszłego męża.

Krzysztof Wielicki jako piąty człowiek na Ziemi zdobył koronę Himalajów i Karakorum. Jako pierwszy wszedł zimą na Lhotse, Kangczendzongę oraz Mount Everest. Piętnaście razy dokonał wejścia na ośmiotysięcznik, w czym pośród Polaków zdystansował go tylko Jerzy Kukuczka.

Film, który zaprezentował zebranym, był zarazem kroniką polskiego himalaizmu, w którym Polacy w latach osiemdziesiątych stanowili niekwestionowaną potęgę. Jak sam mówił: – To były ponure lata po stanie wojennym i w kraju nie było co robić, więc jechaliśmy. – Zaczęli jednak wcześniej, pierwszego wejścia na Mount Everest dokonali 17 lutego 1980, w dzień, kiedy kończyło im się zezwolenie na pobyt. – Byliśmy ciekawie ubrani, we flanelowe koszule w kratę, swetry z anilany, „drewniane” spodnie i ortalionowe kurtki. Mieliśmy też gogle i okulary spawalnicze.

O dziwo, szczyty Himalajów zimą są prawie zupełnie bezśnieżne – najwięcej śniegu pada tu latem. O trudności zimowych wejść stanowi krótki dzień, nagi lód lodowców, po którym trzeba się poruszać bardzo powoli, z użyciem specjalnych śrub, a przede wszystkim huraganowy wiatr, prąd strumieniowy wiejący powyżej 7 km n. p. m. zwany jet stream, którego prędkość na szczytach osiąga 180 km/h. Kiedyś pojawił się niespodziewanie niżej, w bazie i himalaiści bezsilnie patrzyli, jak niszczy namiot po namiocie. To był koniec wyprawy.

Zimą wilgotność powietrza wynosi tylko kilkanaście procent i wszyscy biorący udział w wyprawie charakterystycznie kaszlą. Nad nagimi, czarnymi szczytami unoszą się pióropusze śnieżnego pyłu, zwiewanego przez jet stream. Polacy na ogół byli tam zupełnie sami.

Himalaista wspominał, jak to nie było mu pisane wejść na Annapurnę w lutym 1987 roku. Musiał sprowadzić w dół do bazy Wandę Rutkiewicz, osłabioną wcześniejszą wyprawą na K 2, a na szczyt wspięli się Jerzy Kukuczka i Artur Hajzer. – Pierwszy raz nie wszedłem, ale nie cel jest ważny, tylko droga do niego. Byli i tacy, którzy na kilkunastu wyprawach nie dokonali żadnego wejścia.

Nie sposób było nie wspomnieć o ciemnej stronie himalaizmu – Krzysztof Wielicki zaprezentował archiwalne zdjęcia z pogrzebu Andrzeja Czoka, którego w styczniu 1986 zabiła choroba wysokościowa podczas wyprawy na Kangczendzongę. Tę samą górę, na której stokach spoczywa nigdy nie odnalezione ciało Wandy Rutkiewicz.

Wanda jako pierwsza Europejka zdobyła Mount Everest 16 października 1978, tego samego dnia, w którym Karol Wojtyła został wybrany papieżem. Jan Paweł II, przyjmując ją później na audiencji, skomentował ten fakt słowami: "Dobry Bóg tak chciał, abyśmy tego samego dnia zaszli tak wysoko".

W trakcie pełnej zimy tylko Polacy weszli na sześć szczytów, stąd utarła się nazwa „Lodowi Wojownicy”. Zasłynęli też bardzo długim zimowym pobytem w Karakorum – 85 dni i zaszli najwyżej ze wszystkich ekip próbujących osiągnąć nigdy nie zdobyty zimą Broad Peak. – Biedny Maciek Barbeka myślał wtedy, że wszedł na szczyt – mówił Krzysztof Wielicki – ale trafił na przedwierzchołek, niższy o 17 metrów.

Sam Wielicki w gorsecie po wypadku w górach i z diagnozą lekarską: „Może pan na dwa lata zapomnieć o chodzeniu po Tatrach.” wszedł samotnie na Lhotse w noc sylwestrową 1988 roku, a cztery lata wcześniej jako pierwszy dotarł na Broad Peak w ciągu doby.

Ale Himalaje to nie tylko „sztuka cierpienia”. Bywa też wesoło – wiktuały na obiad trzeba rąbać toporkiem, miejscowy kucharz zaprasza na posiłek okrzykiem: „Do koryta!”, siedzący w bazie przez wiele tygodni himalaiści fotografują z nudów kozy i owce, a potem wybierają Miss Kozy i Miss Owcy, Szerpowie uwielbiają płachty z reklamami sponsorów i używają ich do różnych celów, a w namiotach pada śnieg (ze skroplonej pary).

– Ale kiedy w Nepalu usłyszą, że ktoś jest Polakiem, mówią: „To dopiero goście!” – podsumowuje ze śmiechem Krzysztof Wielicki.

Twoja reakcja na artykuł?

0
0%
Cieszy
0
0%
Hahaha
0
0%
Nudzi
0
0%
Smuci
0
0%
Złości
0
0%
Przeraża

Czytaj również

Copyright © 2002-2024 Highlander's Group