- Zaczęło się od tego, że nawiązałem kontakt z dwiema żyjącymi jeszcze więźniarkami strzegomskiego obozu pracy: Sonią Abri z Izraela i Leą Glaitman ze Szwecji, które podczas wielogodzinnych rozmów opowiedziały mi historię tego strasznego miejsca - mówi Krzysztof Kaszub. - Niedawno skontaktowałem się jeszcze z kolejnym świadkiem tamtych tragicznych czasów - Goldą Zucker, mieszkającą aktualnie w Stanach Zjednoczonych. Jej syn napisał książkę pt. "I Choose Life", która dokładnie opisuje codzienne życie w obozie na Grabach. Jestem w jej posiadaniu i z niecierpliwością czekam na przetłumaczenie - dodaje.
Rygor i bicie za wszystko
Były obóz pracy znajdował się przy obecnej ul. Milenijnej 6 w Strzegomiu i funkcjonował jako FAL (Frauen-Arbeitslager). Był filią obozu Gross-Rosen w Rogoźnicy. Do dnia dzisiejszego istnieją przyziemia jednego z sześciu baraków, w których jednocześnie przebywało ok. 500 więźniarek. Zachował się również fragment pięknej betonowej posadzki i fundamenty bramy wjazdowej. W sumie przez strzegomski obóz przewinęło się kilka tysięcy kobiet. Pracę więźniarek - często bardzo rygorystycznie - nadzorowały młode esesmanki, które mieszkały na Grabach. - Dziewczyny pracowały po 12 godzin dziennie przy obróbce lnu, który był przywożony do Strzegomia. Były bite za każdą niesubordynację i brak dyscypliny - podkreśla strzegomski badacz. - Trzeba jednak od razu dodać, że warunki bytowe w barakach nie były aż tak drastyczne jak w innych obozach. Więźniarki miały dostęp do ciepłej wody, każdy pokój w baraku miał swój grzejnik. Gdy pewnego dnia do Strzegomia przybył transport z Oświęcimia, tamtejsze więźniarki miały powiedzieć: "Z piekła do nieba" - zaznacza. Warto jeszcze wspomnieć, że w podziemno-naziemnych obiektach strzegomskiej fabryki lnu, najnowocześniejszej wtedy w Europie, produkowano dla celów militarnych III Rzeszy elektryczne silniki do U-botów.
"Marsz śmierci"
W lutym 1945 r. zapadła decyzja o zamknięciu obozu na Grabach i ewakuacji młodych kobiet, które - poprzez Czechy - drogą kolejową i pieszo - miały dotrzeć do kolejnego obozu, tym razem do niemieckiego KL Bergen-Belsen (przy granicy niemiecko-holenderskiej). Z ok. 500 obozowiczek do Bergen-Belsen doszło tylko 120 dziewcząt. 380 z nich zmarło z wycieńczenia, głodu i doskwierających ujemnych temperatur. Był to tzw. "marsz śmierci". Gdy 15 kwietnia 1945 r. alianci wyzwalali ten niemiecki obóz, okazało się, że tylko 20 więźniarkom ze Strzegomia udało się przeżyć. M. in. właśnie: Sonii Abri, Lei Gleitman i Goldzie Zucker, dzięki świadectwu których możemy odkrywać nieznane karty historii naszego miasta. Większość więźniów zmarła tam ze względu na wszechogarniający tyfus.
Zachować pamięć dla następnych pokoleń
Krzysztof Kaszub, w porozumieniu z burmistrzem Strzegomia - Zbigniewem Suchytą i Instytutem Pamięci Narodowej, planuje w drugiej połowie 2019 r. posadowić pamiątkowy obelisk na miejscu dawnego obozu pracy na Grabach. Ma upamiętniać to przerażające miejsce.