Dawno nie było w świdnickim teatrze takiej atmosfery i tylu dostawionych krzeseł. Artyści wysokiej klasy, żywiołowe reakcje publiczności. Wykazali się tez dobrą znajomością okolicznej topografii.
Była cała klasyka: słynne „Euro” z metodą przerzucenia cegieł z Białegostoku do Częstochowy, „Rada” pedagogiczna („Stwierdziłam, że w naszej szkole nie ma czegoś takiego jak cenzura i wolność słowa!”), „Piłkarz”, „Janusz”, „Orędzie” z 2004 roku, manifestacja całkowicie irracjonalnego humoru czyli świetny „Ksiądz” w debacie z kościelnym, a potem zapowiedź nowego programu „Seks, alkohol i książki” („Spokojnie, o książkach jest tam bardzo mało!”). Jego premiera miała miejsce w listopadzie. Zapowiedzią był skecz o pierwszym traumatycznym spotkaniu Mieszka z Dobrawą. Potem huk braw – i bis. A na końcu – było „Niebo”.
Udało nam się zatrzymać na chwilę zespół w przelocie między Świdnicą a dwoma występami w Strzegomiu.
Co jest najbardziej śmieszne? – Wszystko. A nawet, jeśli się z czegoś nie da śmiać, albo nie powinno, kabaretowi, jako sztuce, wypada przesuwać granice – mówi Michał Gawliński. – Oczywiście – wszystko z gustem i ze smakiem. Choć my wszyscy nie potrafimy śmiać się z samych siebie tak, jak to robią na przykład niepełnosprawni. Oni mają do siebie ogromny dystans.
Wady Polaków? – Nie mamy wad. Wszyscy tak myślą i to jest właśnie nasza największa wada. I to, że narzekamy bez przerwy. - Ulubiony skecz? – Nie mamy tego wybranego, wszystkie traktujemy równo po macoszemu, ale do każdego mamy ukryty sentyment. Skecze innych zespołów też nam się podobają.
Czy któryś z nich podejrzewał jako mały chłopiec, że zostanie kabarecistą? – W życiu! Studiowałem przez pięć lat fizykę. I po co? – śmieje się pan Michał. – Chociaż moi profesorowie pewnie są zadowoleni, że robię to, co robię...
Świdnica bardzo im się podoba, już raz tu byli. – Niesamowita publiczność i dobra sala, klimatycznie, przyjemnie. Jak zaprosicie, to znów przyjedziemy – grozi pan Michał i miejmy nadzieję, że spełni tę pogróżkę.