A publiczność w różnym wieku, która zapełniła teatr, wyglądała dość nobliwie, i gdyby były jakieś podstawy do skandalu, pewnie byłby i skandal. Sporo pań przyszło ubranych na czerwono.
Było bardzo dużo gadania o nieprzyzwoitości, trochę monotonnej technicznej terminologii tudzież odgłosów. Najbardziej niemoralny okazał się chyba jednak telefon komórkowy. Wtajemniczeni wiedzą, o co chodzi. Była odpowiednia dawka wulgaryzymów, które najbardziej uaktywniały widownię i trochę przejęzyczeń, za dużo, jak na teatr o takiej renomie. I było zdecydowanie lepiej, kiedy aktorzy mówili, nie śpiewali.
Spektakl Bogdana Hussakowskiego „Filozofia w buduarze” zyskałby znacznie na tym, gdyby był słuchowiskiem. Reżyser chyba zdawał sobie z tego sprawę, bo w pewnym momencie wyłączał światło. Ze sceny padały w regularnych odstępach rozliczne deklaracje niecnoty, niewiary i niemoralności. Wyryczane manifestacje ateizmu w stylu: „Czyż istnieje osobnik godzien bardziej nieubłaganej zemsty i nienawiści?!” mogłyby może wstrząsnąć wiarą jakiegoś dziecięcia, gdyby takie było na widowni. Niestety, Markiz jako zbereźnik w naszych zepsutych czasach brzmi chwilami trochę pensjonarsko.
Na sali nie panowała atmosfera ekscytacji, ani tym bardziej oburzenia, choć wyszło w sumie 12 osób, pierwsza o 19.50, ostatnie o 20.32. Jedna z tych osób, pani zapytana przez nas, czy jej się nie podoba przedstawienie, odrzekła: „Tje...”. Pozostałe wzruszały ramionami i nie zdradzały chęci do dyskusji. Czy to były objawy szoku, czy nie? Oklaski po spektaklu niezbyt gwałtowne, za to trwały chwilę.
Z głosów w kuluarach: dwie osoby na nie, dwie zadeklarowały mieszane uczucia, jedna stwierdziła, że spodziewała się czegoś innego, a ostatnia orzekła, że tak, spektakl podobał jej się, bo był w jakiś sposób intrygujący, coś nowego na świdnickiej scenie. W nadziei na święte oburzenie zagadnęliśmy o wrażenia dwie szacownie wyglądające damy. – Mocne, nie byłyśmy przygotowane na tego rodzaju spektakl, szokujące, ale wszystko trzeba w życiu zaliczyć, no i zaliczyłyśmy takie coś. – stwierdziła pani Wanda. – Dla mnie sztuka trochę za mocna – dodała towarzysząca jej pani.- Młodzi ludzie, dobrze zagrali, ale nie jestem zwolenniczką tego typu przedstawień. Nie jesteśmy oburzone. Przyjąć trzeba wszystko.
Może nie tak łatwo wstrząsnąć świdnicką publicznością? Wniosek: duży kawał solidnej i ciężkiej aktorskiej roboty i kości bolących od rzucania się na podłogę, ale sztuki i skandalu, ani przez duże „S” ani przez małe „s” raczej nie było w tym wiele.