Profesor potrafił nawiązać iście teatralny kontakt z publicznością, która siedziała jak zaczarowana, od czasu do czasu wybuchając śmiechem. A było czego posłuchać!
- Na wyspie Bali nie ma w ogóle słowa „sztuka”. „Sztuką” nazwali ich sztukę dopiero Europejczycy. Oni sami nie oddzielają jej od religii. To nic, że wchodząc płaci się za bilety – to, co dla nas wygląda, jak rozrywka, dla nich jest totalnie religijnym przeżyciem – mówił profesor. – Podstawą ich teatru jest trans. Medium, czy szaman w trakcie tańca kontaktuje się z duchami i bogami, które stale towarzyszą ludziom i z którymi nieustannie trzeba negocjować.
Kultura balijska narodziła się 300-400 lat temu w wyniku najazdu arystokracji z Jawy, która narzuciła hinduizm i wprowadziła pismo. Potem w XIX wieku pojawili się Holendrzy i po nieudanych próbach kolonizacji rozpoczęli wojnę, a to doprowadziło do krwawej masakry ludności, która nie widząc innego rozwiązania popełniała rytualne samobójstwa, wychodząc prosto w ogień karabinów. W 1908 padła stolica kraju, najeźdźcom nie udało się jednak unicestwić kultury, którą utrwalili przybywający za kolonizatorami antropolodzy.
Przykładem tańca rytualnego jest taniec Baronga, smoka-lwa, którego kostium nakłada dwóch młodych ludzi. Barong nie mówi, lecz przemieszcza się i kłapie paszczęką. Symbolizuje dobro w walce z boginią Rangdą – u Hindusów Durgą – uosobieniem śmierci. – Na Bali od zwycięstwa dobra jest ważniejsza równowaga. Gdyby tak, jak u nas, pokonano całkiem zło, to zniszczono by balans, a więc ono musi przetrwać – wyjaśniał profesor. – Publiczność bierze udział w przedstawieniu chcąc nie chcąc, bo atakuje ją Rangda. Postacie milczą, a muzyka jest hałaśliwa, by słyszeli ją aktorzy z drewnianymi maskami na głowach. Podczas transu aktor może rzeczywiście „wejść” w rolę i zaatakować publiczność, a wtedy inni aktorzy muszą go łapać i obezwładniać.
- Mają tylko dwa kierunki geograficzne – „w stronę gór” i „w stronę morza”. W przeciwieństwie do Europejczyków zawsze wiedzą, gdzie to jest. A plaże wykorzystują na czasowe cmentarze, zanim zwłoki zostaną spalone, a popiół wrzucony do morza. Z morza przychodzi wszystko, co złe – demony i kolonizatorzy. Gdy pojawili się turyści, pobudowano tam hotele. Żaden porządny Balijczyk nie zamieszkałby w pobliżu plaży.
Balijczycy mają 3 języki – wykwintny, wulgarny i pośredni, w zależności od tego, do kogo się zwracają. Językiem urzędowym jest indonezyjski, ale językiem teatru są sanskrycki, starojawajski i średniojawajski, w zależności od tego, czy aktor gra bóstwo, króla czy sługę. Musi więc znać wszystkie siedem. Ciekawe są też zwyczaje pedagogiczne. Rok balijski trwa 210 dni i przez 210 dni nowonarodzone dziecko nie może dotknąć ziemi – musi być noszone. – Nie widziałem tam płaczących dzieci – zapewniał profesor.
Kluczowym pojęciem w sztuce teatru jest „taksu”. To duch przodka, który w trakcie przedstawienia może owładnąć aktorem i wyzwolić jego talent. Najkrótsza recenzja to „ma taksu” lub „nie ma taksu”. Dlatego tancerze długo modlą się przed występem, a aktorstwo jest czymś całkowicie biernym. Mają też zwyczaj pukać do koszyka, w którym znajduje się rytualna maska, by „usłyszeć” odpowiedź, czy ona chce dziś występować, czy nie. Nie ma przedziałów czasowych. Do starych mitów wprowadza się motory i auta. Każdy spektakl kończy postać łapacza dziecka. Ma on schwytać dziecko z widowni, aby złożyło na ofiarę kwiaty i monety, bo inaczej spektakl przyniesie nieszczęście.
Po trzech minutach braw profesor oznajmił: - Można pójść do domu.