-Słysząc Dariusz Gnatowski, każdy ma na myśli momentalnie postać Arnolda Boczka- jowialnego, uroczo zagubionego i rozkochanego w przemyśle wędliniarskim mężczyzny. Lubi Pan tę postać i tę, można już chyba powiedzieć symbiozę? Czy wolałby Pan być kojarzony z jakąś inną postacią z Pańskiego dorobku aktorskiego?
Wolałbym być kojarzony na przykład z Kaczorem Donaldem, on jest bardziej popularny od Boczka, przynajmniej na świecie. To taki żart. A serio, nie wybiera się postaci, które się gra. Publiczność mnie zna, jako Boczka, pod tym przezwiskiem, więc trudno z tym walczyć. Jestem aktorem, który kreuje postaci. Dla części publiczności, która traktuje bardzo poważnie telewizję, to ja nazywam się Arnold Boczek, mieszkam we Wrocławiu przy ulicy Ćwiartki ¾. Ale mnie to nie przeszkadza- ja jestem kimś innym.
-Na ile można powiedzieć, że Dariusz Gnatowski to Arnold Boczek i odwrotnie? Utożsamia się Pan z tym bohaterem chociaż do jakiegoś stopnia?
Można powiedzieć, że mamy pewne wspólne cechy- cechy człowieka, bohatera, ale to są zupełnie inni ludzie. Boczek ma taką sympatyczną konotację, która bierze się z tego, że on trochę przypomina Kubusia Puchatka- czyli dobre serduszko i mały rozumek. Ludzie lubią takie postacie; myślę, że on zaskarbia sobie publiczność takimi cechami.
-Ukończył Pan krakowską PWST w 1985 roku, a w Pańskiej artystycznej przeszłości można znaleźć wiele znanych polskich filmów i seriali. Czy aktorstwo to jest to, co od początku było sposobem na życie marzeń? Czy żeby mieć w show biznesie pozycję, którą obecnie Pan zajmuje trzeba przetrwać trudny start?
Nie wiem, czy zawsze chciałem być aktorem. Będąc w liceum już próbowałem aktorstwa: bawiłem się w kabaret, w teatr poezji, w recytatorstwo, jeździłem na konkursy. Ale początkowo chciałem zostać dziennikarzem, nawet zdawałem na takie wydziały, ale ze względu na to, ze trzeba było tam zdawać nauki polityczne, ja się tam nie dostałem- na szczęście być może. Przez rok przerwy, który miałem po maturze, przygotowywałem się do szkoły aktorskiej. Myślę, że dostałem się tam, bo nie bardzo wiedziałem, o co tam chodzi. A potem bywało różnie, bo start mojej kariery zawodowej przypadł na bardzo trudny okres- kiedy zaczynałem szkołę był stan wojenny, a kiedy ją kończyłem trwał bojkot telewizji, to nie był łatwy czas. Ale poza tym zawsze wiedziałem, że trzeba w życiu próbować różnych rzeczy.
-A teraz z perspektywy czasu? Nie żałuje Pan tej decyzji? Poświęcenia życia scenie i publiczności? Czy, gdyby można było zacząć od zera, pokierowałby nim Pan inaczej?
Trudno wejść dwa razy do tej samej rzeki. Gdybym miał wybór, czy bym zrobił to samo, czy nie, to pewnie nie popełniłbym tych błędów, które popełniłem. Nie wymyśliłem żadnego lepszego sposobu na życie.
-A skąd wziął się pomysł gotowania? I na jaką skalę ta pasja kulinarna jest u Pana rozwinięta? Czy jest to gotowanie na potrzeby własne i bliskich, czy coś poważniejszego (o ile o jedzeniu można mówić w kategoriach mniej poważnych)?
Kolega ostatnio powiedział mi, że teraz wszyscy celebryci gotują. Nie będę opowiadał, że byłem jednym z pierwszych, którzy gotują i że robię to od nie wiadomo jak długiego czasu, ale borykam się z gotowaniem już od dawna. Grałem w kabarecie, w teatrze, w serialach, nagrywałem piosenki- robię różne rzeczy. To mnie wszystko w jakiś sposób pociągało, może jest tego za dużo i niczego nie robię dobrze, ale ciekawość życia, sprawdzanie siebie na różnych polach jest dla mnie najważniejsze.
-Co gotuje Pan z największą radością? Jakieś specjalne przekąski, czy raczej po polsku?
Propaguję dwa nurty: jeden to zdrowe żywienie, czyli kuchnia śródziemnomorska, lekka, oparta na warzywach, a drugi to nasza, polska kuchnia, którą staram się pokazywać, bo jest ona niemniej ciekawa niż wszystkie pozostałe.
-Jak ocenia Pan gotowanie z wałbrzyszanami? Było smacznie? Myśli Pan, że są głodni kolejnych spotkań?
Bardzo dobrze odebrałem wałbrzyską publiczność, cieszę się, że mogłem przed nimi gotować i mam nadzieję, że to, co serwowałem wszystkim smakowało.