- Moja przygoda z końmi zaczęła się, kiedy miałam 20 lat. Spełniły się wtedy moje marzenia z dzieciństwa, zaczęłam jeździć w wałbrzyskich stajniach, tam poznałam tajniki jeździectwa i grono koniarzy, organizowaliśmy długie rajdy i tak zaczęłam dojrzewać do posiadania własnego konia. Po 5-6 latach oszczędzania, w 1986r. wraz z siostrą i koleżanką kupiłyśmy Kryzę, jednego z pierwszych prywatnych koni wierzchowych w Wałbrzychu. Wiadomo, jak wtedy na to patrzono – opowiada Anna Sługocka, świdniczanka od urodzenia, z wykształcenia laborantka, z zawodu instruktor jazdy konnej, prowadząca miniośrodek jeździecki w Tąpadłach pod Ślężą. – Pamiętam rajdy, które urządzaliśmy w podwałbrzyskich lasach. Coś takiego mogłoby się odrodzić tutaj.
Potem były inne konie, czasem trzy, cztery. Kryza padła ze starości w wieku 28 lat, dziś są dwie klacze, Erinna i Folga, oraz wałach Amigo, już przeszło dwudziestoletni. Pani Anna pracuje w swojej stajni jako koniuszy i stajenny w jednej osobie. Konie trzeba karmić trzy razy dziennie, czyścić, wypuszczać na dwór, wywozić po kilkadziesiąt taczek obornika, wrzucać na strych ciężkie kostki słomy i siana, rozładowywać owies w kilkudziesięciokilowych workach. – Na razie starcza sił – śmieje się.
Starcza też sił na działalność charytatywną. Co roku pani Anna podróżuje konno do Świdnicy, by wziąć udział w festynie organizowanym 3 maja przez parafię Matki Bożej Królowej Polski, podczas którego zbierane są fundusze na wakacje dla biednych dzieci. – To już ponad 10 lat. W tym roku też się wybieram.
W stajni roi się od dzieci. – Rośnie nowy narybek. Chciałabym, żeby to się jakoś rozwinęło, żeby pojawili się kontynuatorzy. Miejscowe dzieci mają zajęcie, zaczynają się interesować opieką nad zwierzętami, lubią czyścić konie, wyprowadzać je.
Są też psy i koty. - Psy zawsze się do mnie przyczepiały. Oddawałam w dobre ręce, aż trafił się jeden potrącony przez samochód i cudem uratowany, którego nikt nie chciał wziąć, bo został kaleką, więc go przygarnęłam. A wtedy zaczęły się sypać pieski. Było ich w ciągu tych lat osiem - teraz jest trzy - z tego dwa ofiarowane, reszta znajdy. I Cywil, stary owczarek niemiecki, który mieszka w stajni. Ewakuowaliśmy go od właściciela, który się nad nim znęcał i zagroził, że go zabije, bo miał nakaz wyburzenia szopy, w której go trzymał. Połamane nogi nigdy się do końca nie wyleczyły i są dni, kiedy nie może chodzić. - Ale to go nie powstrzymuje od reagowania entuzjastycznie na widok każdego zwierzęcia. Zwłaszcza koni, które uwielbia. – Wraz z Cywilem pojawił się kot, który niestety zaraz się rozmnożył. Całą kocią rodzinę przeniosłam do Tąpadeł z poprzedniego miejsca, kilka małych udało nam się rozdać. – opowiada pani Anna.
- Mam od lat takie marzenie, żeby otworzyć w okolicach Świdnicy przytulisko dla psów, kotów i starych koni. Może kiedyś uda się to zrealizować - jeśli trafią się odpowiednie warunki. Marzyłam też o prowadzeniu hipoterapii, może pewnego dnia uda mi się zrobić kurs. – mówi pani Anna. – Jak na razie wszystkie zarobione pieniądze idą na zwierzaki. Funkcjonuję dzięki pomocy rodziny i znajomych, ale zrealizowałam swoje marzenia z dzieciństwa.