Poświęcenie pokarmów wydaje się być w Polsce jedną z najżywszych tradycji. - To jest przede wszystkim wyraz naszej świadomości, że całe nasze życie zawdzięczamy Panu Bogu, także w wymiarze materialnym, tak podstawowym, jak jedzenie i picie. Czyli jest to swego rodzaju wyznanie, że wiemy, że od Niego zależymy i zapraszamy Go w sposób świadomy do naszego wielkanocnego stołu, żeby móc się cieszyć Jego obecnością, ale już w tym wymiarze wewnętrznym, duchowym. – mówi ksiądz Roman Tomaszczuk z „Gościa Niedzielnego”. - Można powiedzieć: przez żołądek do serca. Na pewno poświęcenie pokarmów staje się dla wielu okazją do złożenia wizyty w kościele, ale trzeba przyznać, że z motywów czysto ludowych. Niemniej jest to szansa, by zajrzeli do grobu Jezusa, który znajduje się w każdym kościele i zadali sobie pytanie: dla kogo On to zrobił, dla kogo umarł, dla kogo tak się poświęcił? Może usłyszą odpowiedź: dla ciebie i za ciebie.
A nie jest to tylko polska tradycja. Pielęgnuje się ją także w Słowenii, południowych Niemczech oraz graniczących ze Słowenią austriackich regionach Styrii, Karyntii, południowego Tyrolu oraz Bawarii. Kiedyś był bardziej rozpowszechniony. Błogosławieństwo żywności zgodnie z tradycją sięga VII wieku, z chlebem i jajkami odnotowane od XII wieku. Obrzęd ten znany był w rycie mediolańskim, rzymskim i starohiszpańskim. O przyjęciu w Polsce tego obrzędu potwierdziły źródła z przełomu XIII i XIV wieku.
W zależności od tradycji ludowych i symboliki chrześcijańskiej do koszyczka wkładano różne pokarmy. Oryginalnym i aż do X w. jedynym składnikiem święconego był baranek, cały lub w kawałkach, upieczony na rożnie. Później zastąpiły go inne rodzaje mięsa, a nawet figurki z masła, ciasta, cukru, czekolady lub gipsu. Potem zaczęto dokładać inne przysmaki. Dziś ważne jest, aby poświęconych zostało siedem podstawowych pokarmów: chleb, jajko, ser, wędlina, chrzan, ciasto i sól. Kiedyś na wsiach noszono święconkę w ogromnych koszach, dziś dominują małe koszyczki udekorowane barwinkiem lub bukszpanem.