- Breton po wojnie poprosił o przeniesienie do szpitala psychiatrycznego, aby nadal rozwijać swoje obserwacje. Tam zbudował swój pogląd na istotę psychiki ludzkiej, zadając sobie pytanie, czy taka wyzwolona, irracjonalna psychika to tylko rodzaj choroby, czy może to być wyraz twórczej ekspresji? Zajmował się delirium, psychozą, symulacją – mówiła pani Karolina. - Stąd i z lektury Freuda wyrósł jego „Manifest”. Surrealiści zapoczątkowali tradycję happeningów. Chcieli szokować.
Potem uczestnicy dostali po kartce i długopisie, skupili się i zaczęli pisać automatycznie, swobodnie, według wskazań surrealistów, przekazując treści, które przechodzą przez nasz umysł. – Opuśćmy wszystkie ograniczenia i zobaczmy, co z nas wypływa, kiedy zawiesimy wszelkie reguły logiki, czasu i przestrzeni.
Breton i Aragon organizowali seanse przypominające spirytystyczne, by wspólnie automatycznie mówić i pisać. Przykładali dużą wagę do snu, za wyraz ekspresji twórczej uznawali marzenia senne. Cenili też sobie zestawienia przedmiotów i pojęć bardzo od siebie różnych – uważali, że umysł i psychika wyjątkowo szybko pracują, natrafiając na takie szeregi skojarzeń. Ich ulubioną zabawą była zabawa w nadobnego trupa. Chodziło o zestawienia słów bardzo odległych, które się w dziwny sposób rozwijały. Zabawa ta miała róyżne odmiany: na karteczkach uczestnicy pisali po fragmencie zdania, potem je zakrywali, a inni dopisywali ciąg dalszy, czasem były pytania i odpowiedzi. Wychodził z tego wiersz surrealistyczny.
Uczestnicy warsztatów stworzyli w ten sposób poemat, w którym, choć nikt nikomu nie zaglądał przez ramię, powracały zieleń, wiosna, kwiaty i drzewa, znalazły się też lody pistacjowe.
- Breton i Aragon doszli do tego, że nie chodzi tu tylko o zabawę, wizje senne, zburzenie porządku i zaprzeczenie logiki, ale o kondycje człowieka, który jest wewnętrznie podzielony i nie ma sam ze sobą kontaktu, przez co dużo w życiu traci – mówiła Karolina Moroz.