Publiczność przywitała pana Jana oklaskami, a pan Jan przywitał oklaskami publiczność. Prowadząca spotkanie Halina Szymańska z ŚOK zapewniła, że jest to pierwsza tego typu wizyta znanego aktora w Świdnicy w ramach projektu „Alchemia teatralna”, ale na pewno nie ostatnia. – Nie bez przyczyny wybrałam jako pierwszego pana Peszka, jest z naszym miastem związany, reżyserował tu dwa spektakle, między innymi „Wesele Figara” w Kościele Pokoju w 2008.
Jan Peszek opowiadał o początkach swojej kariery, które nie były typowe. Wcale nie marzył o aktorstwie od dzieciństwa. – Młodość spędziłem w mieście mniejszym niż Świdnica, w podkrakowskim Andrychowie. Kontakty z teatrem były sporadyczne, przyjeżdżali moi przyszli sceniczni koledzy z Krakowa, w mojej rodzinie nikt nie był związany z aktorstwem, ale jeździłem z rodzicami na przedstawienia i tam były pierwsze czary, światło w „Weselu” Wyspiańskiego, emocje związane z zupełnie nieracjonalnym odbiorem teatru. Stworzyliśmy z kolegami grupę amatorską, ale nie myślałem wcale o tym zawodzie. Wreszcie zagrałem w sztuce, którą reżyserował kolega i zauważyłem, że to jest pewien inny świat. Ale nadal przygotowywałem się, by przejąć po ojcu gabinet dentystyczny i wtedy przypadkowo przyjęto mnie do szkoły aktorskiej z listy rezerwowej. Wkrótce stwierdziłem, że trafiłem do domu wariatów, bo wymagano tam nie rzetelnej wiedzy, tylko jakiegoś fiki-miki i to na zawołanie – śmiał się pan Jan. – A trafiłem w sam środek awangardy i zacząłem wybierać rzeczy skandaliczne, które niosły ryzyko. Kiedyś na naszą recytację wszedł ktoś, kto potrzebował dwóch ryzykantów. Wiem, że jutro w Świdnicy ma być happening i właśnie od happeningu zacząłem.
- Większość młodych ludzi idąc do szkoły aktorskiej, nie ma pojęcia, czym jest aktorstwo. Dziś modne są szybkie kariery, związane z pośpieszną akceptacją, co poprawia samopoczucie. W telenowelach kariery robią niekoniecznie zawodowi aktorzy, wartości się przemieściły, młody człowiek jest zwabiony dość szybkim, łatwym wyróżnieniem, wyobrażając sobie, że temu towarzyszą pieniądze. Te wszystkie elementy są szalenie złudne, choć rynek robi swoje. Nie mówię, że za czasów „Kobry” było lepiej, a teraz jest gorzej, żyjemy w innych czasach i zupełnie inne podniety działają na młodych ludzi. Kiedy zdawałem do szkoły aktorskiej, na 20 miejsc było 150 kandydatów, a teraz jest ponad 1000. Opuszcza ją kilkanaście osób rocznie, a rynek i tak nie jest w stanie tego wchłonąć.
W dalszej części rozmowy pan Jan opowiadał o teatrze w Japonii, w której nie ma szkół aktorskich, choć w Tokio co wieczór 200 teatrów daje przedstawienia, o swoich projektach reżyserskich, m. in. o spektaklu, który wyreżyseruje we Wrocławiu na początku przyszłego roku – adaptacji powieści Dukaja „Wroniec” - o ulubionej roli, którą trudno było mu wybrać, o swojej aktorskiej rodzinie. – Moja żona jest inżynierem, więc jest tą jedną normalną – żartował. - Błażej i Maria sami wybrali swoją drogę, a ja starałem się, inaczej niż wielu aktorów, pokazać im raczej pozytywy tego zawodu. Błażej chciał na początku zostać leśnikiem i zaszyć się w puszczy, Marysia chciała być woltyżerką. Jesteśmy przyjaciółmi. Dyskutujemy o tym, jak grają. W szkole byli w mojej grupie studenckiej i do dziś wypominają mi, że byłem okropnie surowy. Uważam, że są spełnieni, że to fantastyczny zawód.
Czy to prawda, że szkole aktorskiej adepci mają w ramach egzaminu zagrać mleko, które się kwasi, albo chleb, który się piecze? Pan Jan potwierdza: – Te ćwiczenia są czystą abstrakcją, testuje się wyobraźnię młodego aktora, reakcję na zaskoczenie, refleks, poczucie humoru. – Jan Peszek uwielbia pracę nauczyciela – Nie jestem po to, żeby nauczać, to ostatnia rzecz, o jakiej myślę. Młodzi ludzie fascynują mnie jako dawcy. Takie trochę wampiryczne pragnienie świeżej krwi. Programowo od lat nie czytam gazet i nie oglądam telewizji, nie korzystam też z Internetu, a o tym, co się dzieje, dowiaduję się od nich, bo ktoś musi to robić za mnie. Oni są moimi gazetami i chyba czują się potrzebni, bo na zajęcia do mnie na ogół jest kolejka.
Dzieci znają go jako głos z bajek i filmów. – Tak naprawdę nie cierpię swojego głosu, uważam, że jest plaskaty. Moja trzyletnia wtedy wnuczka nie mogła zrozumieć, jak to jest, że widzi w filmie rysunkowym lwa i słyszy dziadka. Używała pilota i wydawała mi komendy: - Mów coś! Zrób sam głos!
Czemu zawód aktora jest tak popularny? - Zdaję sobie sprawę, że oprócz tego „lukru”, którym są kwiaty i sława, młodzież ciągnie podświadomie do tego zawodu to, że jest to zajęcie najbardziej autoterapeutyczne ze względu na ekstremalne sytuacje psychiczne postaci, które „filtrują” psychikę aktora. Wielu z naszych bohaterów w rzeczywistości nie wyszłoby z więzienia. – mówił pan Jan. – Sam nie jestem szczęściarzem. Raczej pracusiem, który szuka ciągle nowych komplikacji.