„Naprawdę lubię moje rodzinne niespełna dwudziestodwutysięczne nadodrzańskie miasteczko. Zmienia się ono w okamgnieniu i rokrocznie potrafi mnie czymś zaskoczyć: a to nową przytulną knajpką (")Pod Czarodziejską Chochelką(") przy alei Purpurowych Róż, a to nowoczesną drogerią na osiedlu Zawodzie, a to kompletnie surrealistycznym pomnikiem Listonosza (bez skrupułów bezczeszczonym przez wszędobylskie gołębie), który wyrósł znienacka w Alejach Pocztowych” – tymi słowami rozpoczynało się VI Świdnickie Dyktando zorganizowane przez Ligę Polskich Kobiet.
Dyktando ruszyło punktualnie o godzinie 10.00, a z ortograficznymi łamigłówkami zmierzyło się kilkudziesięciu świdniczan. Najlepszy okazał się Stanisław Gajos, który w nagrodę otrzymał pralkę. Drugie miejsce zajął Krzysztof Odachowski. W nagrodę otrzymał aparat fotograficzny. Miejsca trzeciego w Świdnickim Dyktandzie w tym roku nie było. Wyróżnienia zdobyły natomiast Bożena Kloc, Agata Szarek, Katarzyna Bzdeń i Wanda Śliwowska. Wyróżnione i nagrodzone zostały także dwie najmłodsze uczestniczki – Ewelina Rynkiewicz i Weronika Śliwowska. Serdecznie gratulujemy!
Poniżej prezentujemy pełną treść VI Świdnickiego Dyktanda:
Lokalny patriotyzm
Naprawdę lubię moje rodzinne niespełna dwudziestodwutysięczne nadodrzańskie miasteczko. Zmienia się ono w okamgnieniu i rokrocznie potrafi mnie czymś zaskoczyć: a to nową przytulną knajpką (")Pod Czarodziejską Chochelką(") przy alei Purpurowych Róż, a to nowoczesną drogerią na osiedlu Zawodzie, a to kompletnie surrealistycznym pomnikiem Listonosza (bez skrupułów bezczeszczonym przez wszędobylskie gołębie), który wyrósł znienacka w Alejach Pocztowych.
Wolne od katorżniczej pracy w przedszkolu poranki spędzam najchętniej z książką na mosiężnej ławeczce w parku Radość. Ostatnio, za sprawą pana Parandowskiego, zawarłam bliższą znajomość z Eryniami, bachantkami, harpiami, Amazonkami, satyrami i Argonautami, wcześniej zaś z zapartym tchem śledziłam losy starożytnych bohaterów Sienkiewiczowskiego "Quo vadis". Z rzadka sięgam po czasopisma, chyba że jest to praktyczny "Poradnik Domowy" z przepisami na supersmakowite spaghetti, sos winegret czy pstrąga à la flaczki.
W słoneczne popołudnia z kolei uwielbiam wmieszać się w małomiasteczkowy tłum i obserwować codzienne życie ulicy: sprężystym krokiem podążającego dokądś młodego franciszkanina w przykusym habicie, zakochanych narzeczonych ciągniętych na smyczy przez nader żywotnego smolistoczarnego pudla czy uroczą blondyneczkę w turkusowej minispódniczce, która, pobrzękując posrebrzanymi bransoletkami, jednym haustem wypija duży kufel świeżo warzonego pszenicznego piwa. Często zatrzymuję się też przy lokalnym niby-artyście. Bazgrząc z rozmachem esy-floresy, próbuje on odtworzyć akwarelami na rozpostartym płótnie nibyliście brunatnych glonów porastających obrzeża zapuszczonej fontanny. Dużo radości przysparza mi też lektura ogłoszeń drobnych, czyli przypiętych pinezkami (pineskami) do słupów niechlujnych świstków następującej treści: "Krawcowa. Owerlok (Overlock). Tanio" lub "Cebulki kosaćców, sprzedaż hurtowa".
Wieczorami natomiast chodzę albo do kina ("Heca w zoo" to ostatni hit), albo do klubu jazzowego (dżezowego) niedaleko mojego domu. Cudowny relaks!
Chybabym się zapłakała, gdyby los rzucił mnie gdzie indziej.