- Czy teatr w Świdnicy jest chętnie oglądany, czy nie?
HS: - To zależy od tego, jaka jest propozycja. Publiczność chce obejrzeć kogoś, kto jest znany z telewizji, niekoniecznie z seriali, ale jest wtedy większe zainteresowanie. Niestety w tę stronę idziemy z naszą ofertą, choć są bardzo ciekawe propozycje niszowe – a więc staramy się przygotowywać je w ramach Transformacji czy spektakli Teatru Otwartego, bo wstęp na te imprezy jest darmowy, więc inaczej funkcjonują. Od kilku lat stawiamy w Świdnicy na ruch amatorski – chcemy wychować sobie widza, który nas odnajdzie, który wyjedzie na studia a potem wróci do Świdnicy. I ja WIDZĘ tego widza. 14 lat temu zaczęłam pracę w ŚOK-u, sprzedawałam bilety w kasie, przychodziła wtedy młodzież z „Mechanika” i innych szkół – a potem zaczęli się pojawiać jako dorośli. Są też i tacy, którzy już dawno dorośli i wyprowadzili się gdzie indziej, a przyjeżdżają do nas, zainteresowani tymi formami, nie tylko teatrem, ale także piosenką i innymi festiwalami, bo dali się po prostu wciągnąć. Przyjeżdża też wielu studentów, którzy studiują we Wrocławiu, Warszawie, Krakowie, wpadają na weekend i przenoszą do nas swoje spotkania towarzyskie. Widzę ich na widowni, co mi sprawia wielką radość, bo nasze działania nie idą na marne.
- Czy Świdnicę można nazwać „kulturalnym zaściankiem”? Większość widzów wydaje się preferować kabarety.
HS: - I tacy też są. Świdnica liczy 60 000 mieszkańców, staramy się przedstawić szeroki wachlarz działań, żeby nikogo nie pominąć. Odkąd pamiętam, kabaret zawsze stał dobrze, może ludzie po prostu chcą się pośmiać, odpocząć. Nie każdy chce myśleć w teatrze. Ale są i tacy, którzy wybierają poważny teatr. Mamy stałą publiczność kabaretową, jazzową, teatralną. Rozpoznajemy ich bez trudu, kiedy przychodzą i niepokoimy się, kiedy kogoś nie widzimy, bo może zachorował. Te grupy przenikają się, ale na ogół jest to stała publiczność. Prawdą jest, że są i tacy, którzy wyjeżdżają na przedstawienia do Wrocławia, Warszawy i Krakowa, i chwalą się tym, ale pewnie robiliby to w każdym wypadku. Umarła też całkiem tradycja kupowania biletów dla pracowników przez zakłady pracy, robią to o dziwo sporadycznie tylko małe firmy.
- Mamy szansę na sprowadzanie ambitnych przedstawień?
HS: - W większości mamy przedstawienia małoobsadowe ze względu na kameralną, małą scenę. Spodziewamy się na ogół widowni parterowej, 200 osób, i ona jest. A kabarety wymagają małej sceny. 24 kwietnia będziemy mieli kameralny spektakl z Adamem Ferencym, spektakl dramatyczny, nie komedię i sama jestem ciekawa, który typ publiczności przyjdzie. Wobec Ferencego nie można przejść obojętnie – albo się go polubi, albo znienawidzi. Grywał też postacie negatywne i był w nich świetnym aktorem. To jego pierwsza wizyta w Świdnicy. Z niektórymi aktorami ŚOK się przyjaźni i współpracuje – z Janem Peszkiem, który też nas odwiedzi w kwietniu w ramach Alchemii Teatralnej, niesamowity warsztat i bardzo miły, inteligentny człowiek, z Anną Seniuk, z Anną Dymną, która zainicjowała Salon Poezji, z aktorami, którzy przyjeżdżają w ramach Festiwalu Reżyserii Filmowej.
- Jak się sprawdzają formy uliczne?
HS: - Bardzo się sprawdzają – uwielbiam teatr uliczny, wzbudza mój szacunek, bo niełatwo jest zagrać na ulicy . Trzeba się wywiązać z umowy, a tu leje deszcz, sypie śnieg, albo nagle ktoś postanowi wziąć czynny udział w przedstawieniu. Na pierwszym Festiwalu Teatru Otwartego nikt nie wiedział, o co chodzi tym ludziom, którzy biegają po rynku i wydają jakieś dźwięki. Zawsze podobały się szczudła. Wszystko jest bardzo kolorowe, magiczne, ale można tego nie zrozumieć. I schodzą się duże ilości ludzi, nawet tysiące. Całe rodziny. Rotacja jest duża, jeśli tylko pogoda dopisze. Są klaunowie, którzy bawią się z dziećmi, a dorośli bawią się tak samo, jak dzieci. Staramy się, żeby była też alternatywa, rzeczy niszowe. Nawet, jeśli publiczność nie zrozumie, to nie skarży się - bo nie ma biletów. Latem często przyjeżdżają do nas zawodowe teatry, które mają przerwy w sezonie. I są to profesjonalne spektakle. Bywa też po prostu cyrk – wielkie postacie, wieże, ognie, linoskoczkowie, akrobaci.
- Jak można by wykorzystać salę teatralną ŚOK? Może stała grupa aktorska?
HS: - Nieraz się zastanawialiśmy nad stałą grupą aktorską, ale jest to nasza jedyna sala i nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Dlatego staramy się, żeby kwitł ruch amatorski i zapewniał scenę. Nie mamy fachowej garderoby, nic nie pozostało z czasu, gdy po wojnie funkcjonował tu teatr, nie ma wykwalifikowanych pracowników technicznych. Robimy to tyle rzeczy, że po prostu musielibyśmy się przekształcić w teatr. Nie wiem, czy tak jest lepiej, bo nie ma odniesienia, co by było, gdyby był teatr zawodowy. Ale zebraliśmy grupę widzów, którzy chętnie oglądają przedstawienia amatorskie. Ja bym chciała, żeby były przedstawienia raz w miesiącu, dla dzieci i dla dorosłych. Na ruch amatorski otrzymujemy dofinansowanie, więc przelewam marzenia niespełnione w spełnione. A może wtedy, jak się wychowa widownię, coś się spontanicznie wyklaruje, jakaś grupa?