O miłości idealnej, procesie powstawania powieści oraz akcencie kobiecym z Mirosławem Sośnickim rozmawiała Agnieszka Gryc.
* Świdniczka: Na rynku wydawniczym pojawiła się właśnie Pana najnowsza powieść. „Modżiburki dwa” to opowieść o…?
Mirosław Sośnicki - To bardzo ciepła, bardzo radosna opowieść o miłości. Wszystkie moje powieście są o miłości. „Wzgórze Pana Boga” to miłość ojca do syna. To także szukanie miłości Boga do człowieka. W „Astrachowce” miłość wyznacza działanie zarówno opozycjonisty, jak i porucznika SB. W „Miłości, tylko miłości” poruszamy się na granicy życia i śmierci. I okazuje się, że miłość jest możliwa nawet wtedy, gdy śmierć jest na wyciągnięcie ręki. „Modżiburki” mówią o miłości z zupełnie innej perspektywy…
* W poprzednich Pana powieściach umieszczał Pan swoich bohaterów w sytuacjach niemalże ekstremalnych. Ojciec po stracie syna. Terror stanu wojennego. A „Modżiburki dwa” to radosna opowieść. Skąd taka zmiana?
- Ma Pani rację. W „Modżiburkach” nie ma ani zagrożenia śmiercią, ani tragizmu stanu wojennego. Moi bohaterowie mogą w końcu normalnie żyć. Być może to wynika z tego, że ja, Mirek Sośnicki, dojrzałem do tego, aby zacząć cieszyć się życiem. Uwolniłem się od wszelkich rozliczeń, od kataklizmów. Cieszę się każdą chwilą życia. I to widać w „Modżiburkach”. Pora pokazać życie takim jakie jest. A życie jest pełne miłości.
* „Modżiburki” mają uczyć idealnej miłości?
- Oczywiście, każda książka, każde spotkanie z drugim człowiekiem może nas czegoś nauczyć. Ale ja nie mam zapędów uczenia kogokolwiek i pokazywania jedynie słuszniej drogi. Od lat mówię o tym, co czuję, o tym, co we mnie jest. Miłość jest najważniejsza. Łatwiej chyba mówić i pisać o miłości w sytuacjach ekstremalnych. Bo wtedy życie żąda od nas jasnych deklaracji. O wiele trudniej opowiadać o zwykłej codzienności. Ale jak się tak uważniej przyjrzymy naszemu życiu, to okazuje się, że jest ono niezwykle. W plasterkach codzienności jest mnóstwo wzruszenia, radości, humoru, mistyki. Takie jest nasze życie kiedy kochamy i jesteśmy kochani. Jeżeli mamy wsparcie w drugiej osobie, to życie jest o wiele łatwiejsze. Można się wówczas realizować, nie bojąc się niczego, „Modżiburki” pokazują, że można tak żyć.
* Czytając książkę miałam nieodparte wrażenie, że historia miłości Modżiburka Malutkiego i Modżiburka Większego opowiadana jest z punktu widzenia kobiety.
- Bo tak rzeczywiście jest (śmiech – przyp. red.). Historia opowiedziana jest z punktu widzenia Modżiburka Malutkiego.
* Przyzna Pan, że to nieco dziwne. Aż tak dobrze zna Pan kobiety?
- Po lekturze „Miłość, tylko miłość” jedna z czytelniczek powiedziała mi, że gdzieś w głębi mam duszę wrażliwą, jak kobieta. Siłą rzeczy o wiele bardziej interesująca jest dla mnie kobieta niż mężczyzna. To jest dla mnie ciekawe. Próba podpatrzenia tego, co się w kobiecie dzieje się wewnątrz. Myślę, że to wynika również z miłości. Jeżeli się kocha, to nieustannie myśli się o kochanej osobie. Stara się ją zrozumieć. Zrozumieć jej postępowanie, sposób myślenia. I później to się pojawia w moim pisaniu. Wydaje mi się, że podołałem tej próbie. Książka ma bardzo dobre recenzje. Póki co.
* To nie pierwsza Pana powieść, która zbiera dobre recenzje. Jak powstają Pana książki? Ma Pan gotowy pomysł, siada i pisze?
- Kiedy zaczynam pisać, to nigdy nie wiem, jak moja powieść się skończy. U mnie z pisaniem jest, jak z żeglowaniem. Wypływam, po drodze jest jakiś port, do którego trafię, ale nigdy nie wiem, co się wydarzy po drodze. Powoli moi bohaterowie zaczynają żyć własnym życiem. Historia tworzy się sama. Najważniejsze jest to, aby to dla mnie było ciekawe. Abym sam chciał wiedzieć, co będzie dalej. Aby mnie samego zaskakiwało to, co wydarzy się na następnej stronie. Mam taki zwyczaj, że jak zaczynam pisać to piszę regularnie. Chociaż kilka stron musi być codziennie popełnione. Ten reżim jest bardzo trudny, ale z drugiej strony dzięki temu mogą coraz głębiej wchodzić w świat, który tworzę, zaczynam w nim żyć. Coraz bardziej wnikam w świat przez siebie tworzony. To z całą pewnością ułatwia pisanie. Ale później jest żal, że już się skończyło, że trzeba się rozstać z bohaterami.
* Kończy Pan pisanie i co dalej? Kto pierwszy może zobaczyć Pana dzieło?
- Pierwszymi recenzentkami są najbliższe mi osoby. Wśród nich moja mama i żona. Mama jest bezkompromisowa, czyta jednym tchem. Potem woła mnie do siebie. I mówi, co myśli. Następnymi krytykami po mamie i żonie są moi znajomi. Jeśli oni mówią, że książka jest dobra, to wtedy ją wydaję.
* Właśnie - ma Pan własne wydawnictwo. Czy to przystoi autorowi samemu wydawać swoje książki?
- Kilka lat temu napisałem swoją pierwszą powieść „Wzgórze Pana Boga”. Udało się znaleźć wydawnictwo, które chciało ją wydać. Ale na wydanie trzeba było czekać ponad półtora roku. Wtedy Antek Matuszkiewicz namawiał mnie na założenie własnego wydawnictwa. Wówczas było to dla mnie nie do pomyślenia. Jak to, pisarz sam wydający własne książki? Ale kiedy pojawiły się dobre recenzje książki od ludzi, których bardzo sobie cenię. Wtedy pomyślałem: „Dlaczego nie?”. Moje obawy zostały rozwiane. Dzisiaj zupełnie tego nie żałuję.
* Wydaje Pan tylko swoje książki?
- Oprócz moich książek wydaliśmy kilka tomików poezji. Dwa lata temu ogłosiliśmy konkurs na powieść współczesną. Otrzymaliśmy wówczas ponad sześćdziesiąt książek z całej Polski. Zwyciężyła powieść pani Katarzyny Dziury pod tytułem „Kariatyda i Malutek”. W tym roku, jeśli uda nam się pozyskać sponsora, ponownie ogłosimy konkurs.
* Ruszyła promocja Pana najnowszej książki „Modżiburki dwa” na stronie internetowej wydawnictwa MTM. Do końca marca można ją kupić po promocyjnej cenie. Co potem?
- W głowie mam kilka powieści, ale teraz przyszedł czas na chwilę przerwy. Zazwyczaj piszę w okresie jesienno-zimowym, kiedy jest mniej pracy w domu. Pisanie to wbrew pozorom trudna i ciężka praca. Dlatego kilka miesięcy odpoczynku dobrze mi zrobi. W tym czasie mam zamiar dotrzeć z „Modżiburkami” do większych miast Polski. Mam nadzieję, że Czytelnicy polubią tę sympatyczną parę.
* Dziękuję za rozmowę.