Robert został zamordowany na melinie we Wrocławiu we wrześniu 2010 roku. Miał prawie 40 lat. Ciosy nożem zadała mu starsza o kilkanaście lat konkubina Ula. Śledczy znaleźli przy nim dowód osobisty. W dniu zabójstwa mieli już namiary na rodzinę - informuje "Głos Wielkopolski". Zawiadomili ją dopiero 23 maja 2011 roku. Wtedy w rodzinnym domu Roberta pod Pleszewem pojawili się policjanci ze smutną wiadomością.
W kilka dni po wizycie policjantów matka i siostra zamordowanego pojechały do Wrocławia. Policjantki prowadzącej sprawę nie zastały. Poszły do prokurator. - Ona od drzwi "przywitała" nas słowami, że nie byłyśmy umówione, a mój brat pił, bił, był nikim - opowiada gazecie siostra Roberta. Gdy kobiety zaczęły dopytywać, dlaczego przez osiem miesięcy nie zostały powiadomione o śmierci bliskiej osoby, usłyszały, że to wina rządu polskiego. Prokurator zapytała też z pretensją: "Teraz chcecie winnych szukać?".
Matka i siostra Roberta zaczęły słać pisma do Komendy Głównej Policji, Prokuratury Generalnej, rzecznika praw obywatelskich. W rezultacie prokuratura w Świdnicy wszczęła śledztwo. Na razie nie postawiono nikomu zarzutów.